plaża

Nasza mało afrykańska przygoda

Nasza mało afrykańska przygoda

Mauritius to bajka i to bajka szalenie zaskakująca. Lecieliśmy do Afryki, a wylądowaliśmy w Indiach. A właściwie w ich bogatszej wersji. Prawie 70 procent mieszkańców wyspy ma indyjskie korzenie i mimo że ich przodkowie przybyli tu kilka pokoleń temu, wiele kobiet nadal nosi tradycyjne indyjskie stroje, co rusz spotyka się hinduskie świątynie czy kapliczki, budynki wyglądają typowo indyjsko, a restauracje nie tylko serwują indyjskie specjały, ale i często umilają czas klientom bollywodzkimi hitami. Nam nie przeszkadza to zupełnie, bo Indie są nam bardzo bliskie (nie mówiąc już o miłości do indyjskiej kuchni!), a w odróżnieniu od nich, nie ma tu tłumów. Co więcej, nie ma też naganiaczy, namawiaczy i naciągaczy, a jeżeli ktoś zdecyduje się nam jednak coś zaoferować to na „nie, dziękuję” odpowiada „jasne, miłego dnia zatem” i posyła nam uśmiech.

Continue Reading

Polub stronę
Udało się!

Udało się!

Dawno nic nie pisałam, bo tym razem nie chciałam „zapeszyć”.

Ostatnie w tym roku bilety czarterowe na Mauritius należały do nas. Tych poprzednich nie dało się przebukować, ale odzyskaliśmy część pieniędzy z tego z czego się dało i na cztery dni przed wylotem zdecydowaliśmy się jeszcze raz spróbować. Tym razem Krzyś od dwóch tygodni nie chodził do przedszkola i właśnie kończył antybiotyk, a wyjazd ubezpieczyliśmy. Tak na wszelki wypadek ;)

Żeby nie było tak pięknie, po 3 godzinach lotu, z powodu awarii jednego z silników, nasz samolot zawrócono do Warszawy. Przyznam, że trochę zwątpiliśmy. Po następnych 3 godzinach lotu powrotnego czekały nas 4 godziny na lotnisku i kolejny lot, tym razem już 11 godzinny. Powiem, że było… wesoło, ale myślałam, że będzie nawet gorzej, bo wszystkie maluchy w samolocie miały już naprawdę dość. Zresztą ich rodzice i wszyscy inni również. Mały Olek, mimo troski niektórych współpasażerów o to, że okrutnie go męczymy, zniósł wszystko z uśmiechem ;) Opieka nad Krzysiem to była już bułka z masłem, bo jako już wytrawny podróżnik, był bardzo samodzielny, a my spokojnie mogliśmy skupić się na małym. Teraz śmiejemy się, że baliśmy się jak przetrwamy 11 godzinny lot! Wszystko wydłużyło się do ponad 20 godzin i też jakoś daliśmy radę, więc już żadna trasa nam nie straszna, nawet do Australii :D

Sama wyspa zaskoczyła nas ogromnie. Zdjęć mamy całe mnóstwo i już nie mogę się doczekać, żeby przygotować jakiś większy wpis. Patrząc na szarość za oknem nie mogę uwierzyć, że bajka na tej fotce jest tylko sprzed dwóch dni. Całe szczęście przywieźliśmy masę słońca ze sobą i naładowani nim niesamowicie, przesyłamy je teraz Wam :) :) :)

Polub stronę
Trampki

Trampki

Wirus podróżowania infekuje mózg, zmieniając go w sobie tylko wiadomy sposób, a z jednym z objawów jego działania jest to, że znoszone trampki, gdzieś tam, na krańcu świata chyba nigdy nie przestaną mnie rozczulać. To właśnie one są dla mnie symbolem nieograniczonych możliwości. W takich łapałam stopa na Alasce, chodziłam po Chińskim Murze i zdobyłam swój pierwszy 5-tysięcznik, więc nie zamieniłabym ich na najpiękniejsze szpilki, wkładane nawet na najbardziej topowe, celebryckie imprezy :)

Polub stronę
Protaras, ostatnie chwile na Cyprze

Protaras, ostatnie chwile na Cyprze

Ostatnie dwa dni naszego cypryjskiego wypadu spędziliśmy w Protaras, które jest  jednym z głównych miejsc docelowych dla klientów polskich, i nie tylko, biur podróży. Od razu powiem, że nie jest to miejsce dla backpackersów czy poszukiwaczy przygód. Wybrzeże jest praktycznie całkowicie zabudowane betonowymi osiedlami hoteli i restauracji, ale na szczęście całkiem przyzwoitych architektonicznie i z zachowaniem sensownej odległości od morza, więc nie psuje to przyjemności korzystania z tego w Protaras najlepsze, czyli z fantastycznych plaż i zatoczek. W okolicy na pewno warto wybrać się do Parku Narodowego Cape Greco, który jest odległy od centrum jakieś 10 minut drogi samochodem.  Park znajduje się na półwyspie, gdzie można tam połazić między prześlicznymi, kamienistymi zatoczkami, pooglądać nadmorskie jaskinie, a co najlepsze, dotknąć kawałka niezalanego jeszcze betonem cypryjskiego wybrzeża.

Continue Reading

Skała Afrodyty

Skała Afrodyty

Dla niektórych przereklamowane, ale dla mnie, mimo wszystko, jednak jedno z najpiękniejszych miejsc na Cyprze, choć niestety jednocześnie na pewno najbardziej turystyczne. Jedyne zresztą, gdzie momentami otaczały nas tłumy ludzi. Przywiezieni wycieczkowymi autobusami, sporymi grupami przechadzali się po wybrzeżu, żeby zrobić zdjęcia i choć chwilę ucieszyć się widokiem, a potem jechali dalej, robiąc miejsce kolejnym. Nie dziwi mnie to zresztą wcale, bo sceneria jest wyjątkowa, a od Pafos odległa o jedyne 20 minut jazdy samochodem.

Continue Reading

Majówka na Cyprze

Majówka na Cyprze

Pomysł wyjazdu na Cypr pojawił się spontanicznie, oczywiście w związku z tanimi biletami w tym kierunku. Alternatywą była Malta, na której też nigdy wcześniej nie byliśmy i nawet nie myśleliśmy, że moglibyśmy chcieć się tam wybrać, ale ostatecznie terminy lotów na Cypr pasowały nam bardziej. Mimo, że wpisy blogerów podróżujących rodzinnie, którzy byli tam tuż przed nami: Podróże Hani oraz Na koniec mapy, bardzo zachęcały, nie spodziewaliśmy się zbyt wiele i pewnie dlatego spotkało nas tam tyle pozytywnych zaskoczeń, więc jeśli ktoś spyta mnie czy wyjazd na Cypr na majówkę jest dobrym pomysłem, odpowiem, że jak najbardziej!

Continue Reading

Żeby nie schrzanić…

Żeby nie schrzanić…

Kochałam w dzieciństwie takie chwile. Może nie nad niemożliwie błękitnymi cypryjskimi wodami, ale nad Bałtykiem, czy na Mazurach. Oczywiście z rodzicami. Cały rok czekałam na te wspólne wyjazdy. W chwilach jak ta, zastanawiam się na co on będzie czekał, gdy już zacznie marzyć (a może już zaczął?), gdzie zechce się wybrać, gdy dorośnie. Może gdzieś na koniec świata, a może właśnie… nigdzie. A co jeśli uzna, że wszędzie już był, więc nic go teraz nie zaskoczy, nie ucieszy? To nasza rola, żeby zainteresować go światem, pokazać, że jest ciekawszy niż ekran smartfona, a może nawet uchronić go przez znudzeniem i zblazowaniem, które zdarza mi się obserwować u, wydawać by się mogło, najszczęśliwszych ludzi na ziemi. I gdy siedzę tak tuż za nim, przesypując w dłoniach rozgrzany słońcem piasek, nie przestaję myśleć: jak to u licha zrobić?!

Islandia z dwulatkiem

Islandia z dwulatkiem

Bardzo długo zastanawiałam się jak zacząć. Islandia to miejsce niezwykłe, cudowne, magiczne… Oglądając nasze zdjęcia pewnie i tak nie uwierzycie w nic innego. Napiszę teraz coś bardzo mało blogerskiego i zupełnie niemodnego: te dwa tygodnie na Islandii były najbardziej wymagającą wyprawą na jakiej byliśmy. Bardziej nawet niż podróż dookoła świata, gdy przez cały rok wszystko co mieliśmy, mieściło się w dwóch plecakach (przy czym istotne jest, że byliśmy wtedy jeszcze we dwoje). Islandzkie ceny (ich wysokość narzuciła chyba jakaś pozaziemska cywilizacja) w zestawieniu z ulewnym deszczem i wiatrem, tworzą nie do końca wesołe warunki dla ludzi z małym, ruchliwym dzieckiem. No, może jednak odrobinę wesołe, bo wizja rozbijania namiotu w takich chwilach jest po prostu jakimś żartem. Tego jednak nie zobaczycie na zdjęciach z prostego powodu: ciężko robić zdjęcia, gdy deszcz zalewa Ci obiektyw, a wiatr wyrywa aparat ;) Ale koniec narzekania, bo tak naprawdę mieliśmy tylko trzy mocno deszczowe dni i po zmianie taktyki na „jedziemy nie ważne gdzie, byleby nie padało”, było naprawdę świetnie. Jak się bawiło Maleństwo? Jemu najmniej przeszkadzała deszczowa aura. Największe ulewy smacznie przesypiało w samochodzie, a gdy chmury choć na chwilę rozstępowały się, zakładało kalosze i cieszyło się skakaniem po kałużach, zajadając obowiązkowo lody. Spanie pod namiotem było oczywiście największym hitem. Drugim chyba po gejzerach, przy których Maleństwo mogłoby spędzić cały dzień bez najmniejszego znudzenia, i basenach geotermalnych, z których dobrodziejstw korzystaliśmy prawie codziennie. Pozostawiam Was zatem z pierwszymi kadrami z niesamowitej krainy lodu i ognia, rozpoczynającymi relację z naszej wyprawy. Jeśli trafiliście tu, bo zastanawiacie się nad kupieniem lotu właśnie w tym kierunku, pamiętajcie o tym, że nie wszystko było takie piękne i kolorowe na jakie wygląda. Zdjęć zrobiliśmy tysiące (chyba coś takiego jak nieudane zdjęcie z Islandii w ogóle nie istnieje), więc dajcie znać jak będziecie mieli już dość ;)

PS. Jeżeli ktoś szukał początku tęczy, mam dla niego dobre wieści. Gdzie indziej mogłaby się zaczynać jeśli nie właśnie tu? :)

Continue Reading

Wpuszczeni w kanał

Wpuszczeni w kanał

W czasie wypadu do Londynu wybieramy się do odległego, o jedynie godzinę drogi pociągiem, Brighton. Miasto jest super klimatyczne, ale my odwiedzamy je przede wszystkim dlatego, że jest tu wybrzeże kanału La Manche. Cóż, nad morzem jest zawsze świetnie, nawet jeśli jest tylko kanałem ;) Nie wiem, jest coś takiego… może to ten szeroki horyzont i wiążąca się z nim wizja nieograniczonych możliwości. Mimo zimna, wiatru i kamienistej plaży czujemy się tu rewelacyjnie i chielibyśmy zostać na dłużej, o wiele dłużej i może nawet wcale już nie wracać do Londynu…

Continue Reading

Wyspy Perhentian: Kecil

Wyspy Perhentian: Kecil

Dziś o tym czy w raju naprawdę jest nudno. Słońce, złoty piasek, wiatr szeleści palmami, fala za falą rozbija się o brzeg… I tak bez przerwy, od rana do wieczora, a w nocy to samo, tylko w wersji z księżycem. Wieje nudą, nie? Oj nie dla nas :D Co prawda nie skaczemy tu na bungee, nie pieczemy w ognisku tarantuli na obiad i nie robimy właściwie nic super fascynującego, ale jesteśmy tu razem i ogromnie nas to cieszy. Czas mija nam na przytulaniu się, łaskotaniu, babraniu w piachu, pluskaniu w wodzie i poznawaniu przeróżnych ludzi robiących mniej więcej to samo. Fajnie mieć czasem taki leniwy dzień, czy nawet kilka. Jesteśmy wdzięczni, że możemy spędzać czas razem, w tej fantastycznej przestrzeni na końcu świata (wspomnienie nie do przecenienia w długie zimowe wieczory) i takiej możliwości życzymy również Wam :)))

Continue Reading