Izrael

Zimowy Tel Awiw

Zimowy Tel Awiw

W ciągu pierwszych dwóch dni naszego wyjazdu do Tel Awiwu, zanim dopadła nas przebiegła grypa, zdążyliśmy raczej rzucić okiem na to miasto niż doświadczyć go w pełni, ale cieszymy się, że udało się nam uchwycić w kadrach choć te kilka chwil. Żałujemy trochę, że nie spieszyliśmy się zbytnio. Mocno relaksacyjnym tempem odwiedziliśmy, położony nad rzeką Jarkon, soczyście zielony park, będący największym parkiem w tym mieście, nieśpiesznie włóczyliśmy się zabudowanymi do granic możliwości ulicami, dziwiąc się ogromnie przedziwnym wytworom umysłów tamtejszych architektów, a gdy przyszedł czas na małe co nieco, daliśmy się uwieść smakom kuchni świata, które można tu znaleźć bez najmniejszego problemu, bo ilość knajpek, kawiarenek i restauracyjek jest gigantyczna. Najwięcej czasu jednak spędziliśmy delektując się morzem. A delektować się było czym, bo plaże ciągną się tu aż przez 14 km i bez wątpienia stanowią jeden z największych atutów tego bliskowschodniego Nowego Jorku.  Biorąc pod uwagę, że to plaże miejskie, byliśmy zachwyceni ich fantastyczną kondycją: szerokie, zadbane, rewelacyjnie zagospodarowane, a co najważniejsze: czyste. I ten piasek! Cudownie delikatny, drobny i miękki jak mąka. Myślę, że choćby dla tego wybrzeża warto by tu wrócić choć na kilka dni w okresie letnim, bo wyobrażam sobie jak musi być bosko, gdy wszystko oświetlone jest prażącym słońcem, a woda ma temperaturę znacznie wyższą niż jest potrzeba do „wchodzenia bez bólu”. No nic, tym razem nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby nacieszyć się tym zakątkiem świata (szczególnie żałujemy, że nie dotarliśmy do Jaffy – jednego z najstarszych portów morskich na świecie), ale mamy plan wrócić tu jeszcze i wycisnąć z niego wszystko co najlepsze. Do ostatniej kropelki :)

Continue Reading

Polub stronę
Bez fajerwerków

Bez fajerwerków

Tak bardzo chciałabym napisać o tym, jak wspaniale spędziliśmy czas w Izraelu: jak grzejąc się w promieniach prażącego słońca biegaliśmy po plaży, jak jedliśmy lody i włóczyliśmy się radośnie po mieście, o tym jak było magicznie i cudownie. Ale nie było. Niestety. Tel Awiw nas pokonał. Pierwsze dwa dni, mimo jesiennych temperatur, wiatru i pochmurnego nieba, były naprawdę udane. Rzeczywiście chodziliśmy po mieście, próbowaliśmy pysznych, bliskowschodnich przysmaków i odpoczywaliśmy na zielonej trawie. Sam Sylwester, tak jak się spodziewaliśmy, nie był hucznie obchodzony, więc spędziliśmy fantastyczny, zupełnie nieimprezowy wieczór, ciesząc się oświetloną światłami miasta plażą i słuchając szumu morza. Drugiego dnia wieczorem, sytuacja jednak zmieniła się diametralnie. Pojechaliśmy do naszej couchsurfingowej rodzinki, gdzie początkowo wszystko układało się dobrze – przyjęli nas fantastyczni Noa i Tsahi, z którymi przegadaliśmy całe popołudnie w czasie, gdy czteroletnia Tamara i nasz syn jedyny zajęli się zabawą. W pewnym momencie jednak Maleństwo dziwnie osłabło i chciało iść spać. Zanieśliśmy je do łóżeczka Tamary, a dwie godziny później dostało wysokiej gorączki, która nie opuszczała je przez kolejne dni. Gospodarze dali nam leki na zbicie temperatury (błąd! mogliśmy od razu użyć naszych, przywiezionych z Polski), które niestety spowodowały wymioty. Kolejną dobę spędziliśmy na siedzeniu przy łóżku gorączkującego Maleństwa, a w czasie gdy spało, na rozmowach z naszymi zatroskanymi hostami. Akurat trwał Szabat, więc po doktora nawet nie dzwoniliśmy. Na domiar złego, mała Tamara i Noah następnego dnia też zachorowały. To była grypa. Czuliśmy się z tym wszystkim ogromnie niekomfortowo, ale jednocześnie bardzo wdzięczni, bo w sumie lepiej chyba było chorować w domu u dobrych, pomocnych ludzi, niż w wynajętym pokoju, zdanemu tylko na siebie.

Po dwóch dniach na Couchsurfingu, przenieśliśmy się do kawalerki znalezionej wcześniej na Airbnb. Wyglądała bajecznie, ale ponieważ Izraelczycy raczej nie wyposażają domów w centralne ogrzewanie, wszędzie biło chłodem. Najgorsze jednak było to, że gdy przyszliśmy akurat lał ulewny deszcz i… woda kapała wprost z sufitu na nasze łóżko! Warunki, delikatnie mówiąc, mało sprzyjające powrotowi do zdrowia. Przeciekający sufit był kroplą, która przelała czarę goryczy. Poddaliśmy się. Od razu przebukowaliśmy bilety i jeszcze tej samej nocy (czyli po czterech dniach wyjazdu) wróciliśmy do domu. Lotu chyba nie chcę pamiętać. Obydwoje dostaliśmy wysokiej gorączki i dreszczy, a stewardessa poproszona o pomoc, nie podała nam nic na zbicie temperatury, bo „nie może, przecież nie jest lekarzem”. Całe szczęście Maleństwo, po opowiedzeniu mu chyba stu bajek, zasnęło i mogliśmy skupić się tylko na tym, żeby jakoś dotrwać do końca. Gdy tej nocy wróciliśmy do domu, położyłam się w naszym łóżku jako chyba najszczęśliwsza osoba na świecie. Było ciepło, sucho, Maleństwo spało bezpiecznie obok, a ja myślałam tylko o tym, co dobrego będę mogła jutro przygotować na śniadanie.

Gdzie popełniliśmy błąd? Nie wiem, może to wizyta na Couchsurfingu była powodem choroby. Tamara kilka dni przed naszym przyjazdem chorowała, ale wydawało się, że jest zdrowa, nawet chodziła już do przedszkola. I wątpliwe żeby choroba mogła rozwinąć się tak szybko. A może to kwestia chłodu w domach, albo wietrznej pogody? Pozostaje nam gdybanie. Coś poszło nie tak. Nie każda wyprawa jest cukierkowa, pełna uśmiechów na tle wodospadów i bajkowych zachodów słońca. Nie każda się udaje. Ta była dla nas pierwszą, którą musieliśmy przerwać i mam nadzieję ostatnią. Czy zraziło nas to do podróżowania z dzieckiem? Oczywiście, że nie. Tyle udanych wyjazdów za nami, a grypę przecież można złapać wszędzie, przy czym przyznam szczerze, że nie wyobrażam sobie jak zaradziłabym tak trudnej sytuacji, gdybym była w niej zupełnie sama. Z dwójką chorych maluchów też pewnie byłoby o wiele trudniej. Obecnie zbieram siły. Chwilowo straciłam ochotę na dalekie wyjazdy, ale coś czuję, że ona wróci ze zdwojoną siłą i to nawet szybciej niż sądzę.

Polub stronę
Uciekamy przed Sylwestrem

Uciekamy przed Sylwestrem

Jaki dzień zaczyna się najlepiej? Taki, gdy budzisz się i wiesz, że dziś znów zarzucisz plecak na plecy! :D

Jakoś nie do końca czuję klimat sylwestrowych imprez, więc tym razem postanowiliśmy uciec przed noworocznym świętowaniem, do miejsca, gdzie początek nowego roku obchodzony jest w zupełnie innym terminie, a takim okazał się być Tel Awiw. Powiedzmy sobie jednak szczerze – głównym powodem wyboru tego kierunku była przede wszystkim kombinacja temperatury na miejscu z tanimi lotami z Katowic ;) Spodziewamy się tam, w alternatywie do szaleństwa sylwestrowej nocy: słońca, szansy założenia letniej sukienki i zmoczenia choć stóp w Morzu Śródziemnym, cudownych ludzi, którzy będą nas gościć na naszym ukochanym Couchsurfingu, raczej mało sympatycznych cen (po Islandii chyba już nie wiele nas zaskoczy ;)), fantastycznego hummusu zapijanego świeżo wyciskanym sokiem z granata oraz duuużej ilości ciepłego, bliskowschodniego wiatru we włosach. Zapowiada się nie najgorzej :)

To był cudowny rok. Do zobaczenia w kolejnym!

Polub stronę