Po obejrzeniu jednego z moich ulubionych filmów „Przed Zachodem Słońca”, który jest drugą częścią chyba najciekawszej romantycznej trylogii świata, postanowiłam sobie, że jeśli kiedyś będę w Paryżu, to koniecznie na dłuższy moment wybiorę się nad Sekwanę. Marzyłam, żeby prowadząc szalenie intelektualne rozmowy przyglądać się przecinającym ją mostom, pływającym po niej łodziom i ludziom, którzy na co dzień żyją nad jej brzegami. Zresztą, zawsze gdy jestem w mieście przez które płynie coś większego od strumyka, niesamowicie mnie tam ciągnie. Może to dlatego, że mieszkam w górach i czas nad wodą był dla mnie zawsze czasem najlepszym, wyczekanym, bo wakacyjnym, a może mam jakiś specyficzny gen, tak czy inaczej drzemie we mnie wieczna tęsknota do wpatrywania się w wodę. Choćby i miejską. Ta, płynąca przez centrum Paryża – powiedzmy sobie szczerze – na pewno do krystalicznie czystych i pachnących lasem nie należy, ale zupełnie nie przeszkadzało nam to spędzić nad nią całkiem romantycznych chwil.
Przejść się z Najlepszym Na Świecie Kompanem brzegiem Sekwany, pomachać wspólnie nogami nad jej wodą, bez pośpiechu posłuchać ulicznego grajka i patrząc na zachód słońca spróbować paryskich pieczonych kasztanów… to właśnie jest moje szczęście :)
Najnowsze komentarze