Lot do Singapuru
Kilka lat temu, w jakimś innym życiu gdy byliśmy jeszcze we dwoje, wybraliśmy się w naszą pierwszą podróż do Azji. Bilety, z wielomiesięcznym wyprzedzeniem kupiliśmy w Qatar Airways. Po doświadczeniach związanych jedynie z tanimi lotami w Europie, byliśmy zachwyceni: rewelacyjne jedzenie, super wygodne fotele, miła obsługa, do tego ekran z milionem filmów i mnóstwo gadżetów. Wszystko było idealne, ale… cały lot zakłóciła obecność jednego małego człowieka, kilka rzędów przed nami. Maluch miał jakieś dwa lata i darł się jak opętany. Nie wiem jak to możliwe, ale płakał CAŁY lot. Siedem nieskończenie długich godzin. Jego umęczona mama nosiła go na rękach, przytulała, karmiła – zestresowana i oblana potem robiła wszystko co mogła, ale nic, kompletnie nic nie pomagało. Możecie sobie wyobrazić atmosferę panującą wśród pasażerów… Najlepsze jest to, że dosłownie 30 sekund po lądowaniu, wyczerpany dzieciak zapadł w sen. Przeżyliście coś podobnego? Powiem szczerze, że to wspomnienie do dziś wywołuje u mnie przerażenie. Nie wiem dlaczego ten mały tak płakał: był chory, coś go bolało, a może po prostu nie mógł zasnąć? Nie mam pojęcia jak zachowałabym się będąc w sytuacji tej biednej matki, otoczona niechęcią pasażerów z płaczącym dzieckiem na ręku. Po kilku tego rodzaju przeżyciach postanowiłam dołożyć wszelkich starań, żeby takiej sytuacji uniknąć i udało się! Dzielę się zatem naszym doświadczeniem, z nadzieją, że i Wam się uda :)
Do Singapuru lecieliśmy z samego rana. Teraz zdecydowałabym się raczej na nocną opcję, żeby Maleństwo zapadło w sen według swojego normalnego rytmu, chociaż z drugiej strony jet lag na miejscu był mniejszy, bo zmęczeni wczesnym wstawaniem spaliśmy w samolocie i po wylądowaniu zaczęliśmy bez problemu nowy dzień. Około czwartej nad ranem budzimy nieszczęśliwego syna, ze względu na klimę w samolocie ubieramy go ciepło (dodatkowo bierzemy też drugi komplet na zmianę) i o piątej jesteśmy na lotnisku. Tam szybka odprawa (jeśli lecisz z dzieckiem bezpłatnie możesz zabrać ze sobą fotelik samochodowy albo wózek – do wyboru). Potem śniadanie (mamy przy sobie termosik z gorącą wodą do przygotowania kaszki), jak najwięcej biegania, żeby synek nie zasnął i o 7 wsiadamy do samolotu (z ciekawostek: ze względu na małe dziecko pozwolono nam wnieść wrzątek w termosie i dużą butelkę swojej wody z zewnątrz). Pierwszy lot, do Kopenhagi, trwał tylko godzinę, a Maleństwo, po wypiciu odrobiny mleka zasnęło na moich rękach już przed wylotem. Nie wierzymy własnemu szczęściu! Pobudka dopiero w Kopenhadze, gdzie czeka nas czterogodzinna przerwa. Niektóre lotniska mają specjalne miejsca, w których dzieci mogą się pobawić, a to tutaj należy podobno do jednego z najlepszych. Rzeczywiście jest świetne, spora przestrzeń wypełniona zabawkami dla dzieci w każdym wieku. Przez kilka godzin bawimy się z Maleństwem na zmianę, potem znowu posiłek i kolejny lot. Sytuacja powtarza się – wiem, że dziecko, aby nie miało problemu z bólem uszu powinno pić w czasie startu. My dajemy mleko już wcześniej i jeszcze przed startem synek zapada w głęboki sen, mimo to po przebudzeniu nie ma żadnych problemów. Ponieważ lot do Singapuru trwa 12 godzin, dostajemy specjalne, podwieszane przed nami łóżeczko pokładowe (dzwoniliśmy wcześniej do linii lotniczych, żeby je zarezerwować). Z łóżeczka mogą korzystać dzieci do drugiego roku życia. Nasz 13 miesięczny synek, mieszcząc się na styk, przesypia w nim spokojnie w sumie 8 godzin. Cztery godziny, gdy nie śpi, mijają nam całkiem przyjemnie (choć nie ukrywam, że męcząco). Stewardessa przynosi nam jakieś zabawki (dostajemy też pieluszki i słoiczki), do tego mamy cały plecak swoich książeczek, samochodzików i najróżniejszych drobnostek kupionych specjalnie na podróż. Maleństwo biega, bawi się z innymi dziećmi i wcina zabrane przez nas smakołyki (świeże i suszone owoce, bułki, chrupki). Zabawianiem zajmujemy się na zmianę, opcja pozostawienia malucha na minutę bez rozrywki niemożliwa ;) Po 12 godzinach lądujemy szczęśliwi gorącym Singapurze, bo w końcu najgorsze już za nami :D
Powrotny lot minął nam nawet lepiej, bo tym razem wylecieliśmy o 22 i Maleństwo przespało ciągiem 9 godzin. Pewnie mieliśmy dużo szczęścia, bo obyło się bez bólu uszu, a z tym podobno jest różnie. Dodatkowo dzieci z naszego rzędu (w jednym jest ich czwórka) też spały, albo spokojnie się bawiły, co na pewno miało duże znaczenie. Podejrzewam, ze gdyby choć jedno zaczęło płakać cała reszta poszłaby w jego ślady. Wierzcie lub nie, ale najgorszą częścią naszej miesięcznej wyprawy był pięciogodzinny przejazd samochodem do Warszawy. Maleństwo przypięte pasami w foteliku samochodowym było naprawdę nieszczęśliwe i jedyne co pomagało to częste postoje. Samolot, czy nawet autobus daje dużo większą swobodę ruchu.
Zachęceni nieoczekiwanym sukcesem planujemy już kolejny lot, bo jak się okazało nie taki diabeł straszny, szczególnie jeśli jest się dobrze przygotowanym :)
16 komentarzy