Dziś o tym czy w raju naprawdę jest nudno. Słońce, złoty piasek, wiatr szeleści palmami, fala za falą rozbija się o brzeg… I tak bez przerwy, od rana do wieczora, a w nocy to samo, tylko w wersji z księżycem. Wieje nudą, nie? Oj nie dla nas :D Co prawda nie skaczemy tu na bungee, nie pieczemy w ognisku tarantuli na obiad i nie robimy właściwie nic super fascynującego, ale jesteśmy tu razem i ogromnie nas to cieszy. Czas mija nam na przytulaniu się, łaskotaniu, babraniu w piachu, pluskaniu w wodzie i poznawaniu przeróżnych ludzi robiących mniej więcej to samo. Fajnie mieć czasem taki leniwy dzień, czy nawet kilka. Jesteśmy wdzięczni, że możemy spędzać czas razem, w tej fantastycznej przestrzeni na końcu świata (wspomnienie nie do przecenienia w długie zimowe wieczory) i takiej możliwości życzymy również Wam :)))
Nasz błekitnooki chłopczyk jest w Azji niemałą atrakcją. W czasie wyprawy poznaje mnóstwo ludzi, z którymi zazwyczaj pozuje do zdjęć, wymienia co najmniej kilka uśmiechów i przybija piątkę. Gdy ma lepszy dzień dostaje nawet cukierki (o zgrozo!), macha na pożegnanie łapką i mówi coś na kształt „bye, bye”. Bliższą znajomość udaje mu się w końcu nawiązać na wyspie Kecil, ze względu na to, że zatrzymujemy się tu na kilka dni. Nowy kumpel ma na imię Daniel i większość swojego życia spędza w najbardziej bajeranckim centrum nurkowym na wyspie, gdzie pracuje jego tata. Innych dzieci raczej nie widuje i początkowo jest zszokowany istnieniem istoty swoich rozmiarów. Chłopaki szybko się zaprzyjaźniają i spędzają z sobą każdą wolną chwilę. Bawią się świetnie, a przy tym niemożliwie piszczą, rechoczą, chlapią wodą i sprawdzają sobie nawzajem zawartości uszu oraz nosów. W końcu przyjaźń nie zna granic ;)
O wyspach Perhentian słyszymy sporo, jeszcze przed wylotem do Malezji. Wiele osób poleca nam wybrać się tam ze względu na rajski klimat: złoty piasek, błękitną wodę i wszechogarniający chillout. Inni odradzają z powodu tłumu turystów, braku autentyczności i ton walających się śmieci. Decydujemy się w końcu dać szansę rajskim wysepkom i nie żałujemy. Jako pierwszą wybieramy wyspę Besar, o wiele spokojniejszą niż słynąca z backpackerskich imprez Kecil. Jest tu wiele rodzin z dziećmi, światła gasną już o 22 (wieczory spędzamy przy rozgwieżdżonym niebie, które oglądane z nadmorskiej skały, wygląda tu szalenie magicznie) i wbrew przewidywaniom nie spotykamy tłumów! Jako, że malezyjskie wyspy po prostu stworzone są do nurkowania, Piotrek jest przeszczęśliwy i korzysta z okazji żeby kilka razy zejść pod wodę popodglądać rybki. Co robimy poza tym? Cieszymy się z każdej chwili, którą możemy tu spędzić razem, tarzamy się w piachu, poznajemy najróżniejszych ludzi i wariujemy z radości na widok niemalże każdej fali rozbijającej się o brzeg :)
Jeszcze jedno miejsce w Kuala Lumpur, warte odwiedzenia z dzieckiem. Park jest zadbany, dobrze zorganizowany i naprawdę spory. Maleństwo z fascynacją obserwuje ptaki, karmi rybki i przeżywa bliskie spotkanie z wielkim, kolorowym ptaszyskiem (spojrzenia obojga na ostatnim zdjęciu mówią same za siebie ;) ).
Stolica Malezji nas nie powala, mimo to spędzamy tu bardzo miło czas. Powodów jest kilka: jednym z nich jest łatwość znalezienia w przestrzeni publicznej dużej ilości atrakcji dla dzieci, drugim bardzo przyjemne centrum miasta, a trzecim nasz hostel. Dla podróżujących, z dziećmi czy bez, z pełną odpowiedzialnością polecamy hostel Travel Hub Highstreet (to nie jest post sponsorowany! ;) ). Hostel jest czysty, nowocześnie urządzony, ma klimatyczną imprezownię na poddaszu (a jaki widok!!) i dodatkowo poznaliśmy w nim ciekawych, przyjaznych ludzi. Jeśli jeszcze kiedyś odwiedzimy Kuala Lumpur to z pewnością zatrzmamy się właśnie tam. A co poza tym? Bardzo dobra kominukacja, interesująca architektura i co najmniej kilka fantastycznych świątyń.
W Malezji dwukrotnie odwiedzamy motylarnię. Ze względu na klimat, jest to po prostu spory ogród, przykryty z góry siatką. Motyle, mimo ich rozmiarów, wcale nie tak łatwo znaleźć, ale jak się już uda, budzą w nas nieopisaną fascynację.
Najwyższy czas na pokazanie Maleństwu azjatyckiego morza! Na miejsce inicjacji wybieramy niewielką wyspę Pangkor, leżącą na zachodnim wybrzeżu Malezji. Płynąc tam promem zaprzyjaźniamy się z fantastycznym Australijczykiem Danielem, z którym prowadzimy wielogodzinne rozmowy i spędzamy większość czasu. Razem, z ogromnym zdziwieniem, odkrywamy, że Pangkor jest zupełnie niepopularny wśród zachodnich turystów, a i tych malajskich jest tu niewielu. Puste plaże, dzika przyroda i wyśmienite owoce morza, czego więcej moglibyśmy sobie jeszcze życzyć?
Kilkugodzinny przejazd z Singapuru do Malezji mija nam nadspodziewanie dobrze. Jedziemy do Melaki, miasta o którym mówi się, że pochłania przyjezdnych na wiele miesięcy. Nie wiem czy to przez to, że podróżujemy z Maleństwem (i być może nie poznajemy wszystkich uroków miasta), czy przez zbyt duże wyobrażenia o tym miejscu, ale niestety nie czujemy się specjalnie oczarowani. Jest tu całkiem ładna promenada wzdłuż rzeki, kilka ciekawych budynków, trochę nastrojowych knajpek i bardzo sympatyczni ludzie, ale jeden dzień tutaj jest dla nas zupełnie wystarczający.
Najnowsze komentarze