Szybki wypad w Tatry
W ostatni ciepły weekend poprzedniego roku (a to wcale nie tak dawno, bo niecały miesiąc temu!) uznaliśmy, że dojrzeliśmy już do tego, żeby wybrać się w końcu gdzieś we czwórkę i pojechaliśmy w Tatry. Plany nie były specjalnie ambitne, ale nas zupełnie satysfakcjonowały. Z maluchami przeszliśmy przez Dolinę Strążyską, docierając do wodospadu Siklawica oraz wspięliśmy się przez Kalatówki na Halę Kondratową. Starszy Misiaczek dzielnie sam pokonał większość tras, a młodszy teleportował się z miejsca na miejsce, śpiąc słodko w chuście. Odwiedziliśmy też termy (zdecydowaliśmy, że maluszek nie będzie moczył się z nami, więc czas spędzał relaksując się na leżaczku i był z tego niesamowicie zadowolony).
Jak radziliśmy sobie we czwórkę? Całkiem nieźle, chociaż mnie przede wszystkim przerosła ilość bagażu. Zapakowani byliśmy, prawie że do granic możliwości naszego samochodu, a i tak pewnych rzeczy zabrakło.
Druga sprawa to szalona logistyka związana z każdym zbieraniem się do wyjścia. We dwoje brało się po prostu plecak, wrzucało wodę, jakieś kanapki, szalik i już, można było wyjść. Teraz trzeba pamiętać o przekąskach, kremach, chustach, nosidłach, pieluszkach suchych i mokrych, ulubionych przytulankach, ubrankach na każdą pogodę, motorkach, grzechotkach, chłopkach, książeczkach i licho wie o czym jeszcze, a gdyby tego było mało, często dochodzą do tego twarde negocjacje na tematy losowe, jak na przykład: dlaczego nie weźmiemy myśliwca z klocków lego, czy po co wkładać czapkę/kurtkę/buty. Przyznam szczerze, że ciągle nieco nas to przytłacza.
Same wypady w góry bardzo się udały. Odkryciem dla nas i ogromną pomocą jest fakt, że starszy Misiaczek, od kilku miesięcy przedszkolak, jest już taki samodzielny (w końcu to już trzylatek!) i nie potrzebuje tyle pomocy, co dawniej. Sam je, sam się ubiera, sam maszeruje w górach. To wiele ułatwia, rok temu taka wyprawa byłaby dla nas o wiele trudniejsza.
Tatry okazały się być bardzo dobrym wyborem na pierwszy wyjazd (szczególnie ze względu na położenie – maluch spał przez całą drogę, czyli niecałe dwie godziny jazdy). Niedługie trasy idealnie odpowiadały naszym potrzebom i możliwościom w tym momencie. Niestety nie wszystko jednak poszło tak jak byśmy chcieli. Na przejście na Halę Kondratową zabraliśmy zbyt mało konkretnego jedzenia, licząc, że kupimy coś w schronisku, więc gdy po dotarciu okazało się, że wszystkie ciepłe posiłki już się skończyły i można tam dostać już tylko herbatę, słodycze i grzane wino, zrobiło się, delikatnie rzecz ujmując, niewesoło. Drugą klęską natomiast było to, że wizyta w termach skończyła się gorączką starszaka i ciągnącymi się kilka tygodni chorobami, męczącymi wszystkich poza najmłodszym. Powiem więc szczerze, że gorzko pożałowałam tych kilku godzin przyjemności. Bardzo się jednak cieszę, że pierwsza próba sił już za nami i szykując się do zbliżającego się wielkimi krokami poważniejszego wypadu, mam nadzieję, że mając już pewne wyobrażenie na temat wyjazdu w powiększonym składzie, będzie już tylko lepiej :)
35 komentarzy