Samotna mama w podróży
O tym, że podróżować z dzieckiem można i warto, powiedziano już wiele. Coraz rzadziej dziwi widok rodziców podróżujących z maluchem, nawet w odległe miejsca. Postanowiłam iść o krok dalej i napisać o mamach (niestety, nie udało mi się znaleźć żadnego ojca, co w sumie jest zastanawiające), które wychowują dzieci samotnie i zabierają je na dalekie wyprawy. Jestem przekonana, że zorganizowanie wypadu przy zaangażowaniu dwojga dorosłych jest łatwiejsze i logistycznie i finansowo. Sama wiem, jak ciężkie chwile zdarzają się czasem w podróży, dlatego jestem pełna podziwu dla kobiet, które radzą sobie z tym w pojedynkę i co więcej, nie traktują tego jako czegoś nadzwyczajnego.
Przedstawiam historie czterech fantastycznych mam, które zdecydowały się zabrać swoje pociechy w podróż. Mam nadzieję, że dotrą one przede wszystkim do rodziców samotnie wychowujących dzieci, którzy przeżywają w tym momencie ciężki czas, a może nawet wątpią w to, że wiele jeszcze dobrych chwil przed nimi. Chciałabym, żeby ten artykuł był dla nich wsparciem i dowodem na to, że niemożliwe może stać się możliwe, więc warto dążyć do spełnienia marzeń. Z kolei dla rodziców, którzy wychowują dzieci we dwoje, a boją się z nimi podróżować, niech będzie tematem do refleksji i wielką porcją otuchy do działania.
Asia znana jako Bestia Peluda z trzyletnią Gajką (somosdos.fotowyprawy.com) obecnie podróżuje przez kraje Ameryki Południowej.
W drodze jesteśmy od maja 2014, czyli od momentu, kiedy Mała zaczęła stawiać swoje pierwsze kroki. Dlaczego czekałam do tej chwili? Ano każda mama, ta w podróży także, musi mieć czasem dwie ręce wolne. Choćby po to, by podnieść plecak i móc go sobie zarzucić na grzbiet. Do tego nosidło i torba – tak jak to było na początku mojego podróżowania.
Było mi trudno, bardzo trudno. Plan nie wypalił, auta w Peru kupić nie mogłam, byłam na krawędzi rezygnacji z całej naszej eskapady, gdy los w postaci Andrzeja Piętowskiego (współzdobywca kanionu Colca) przyszedł mi z pomocą. Przez dwa miesiące, w zamian za wikt i opierunek uczyłam angielskiego w jego szkole na południu Peru. I tam, w trakcie weekendowych wycieczek dla kadry zaczęłam pomału ogarniać, jak to podróżowanie z półtorarocznym szkrabem zorganizować. Szybko przyjęłam wspólne dla wszystkich samotnych mam drugie imię – Improwizacja. Co się dało zaplanować, to się dało, ale bezwładność zdarzeń była duża. Rozwiązywałam problemy w kolejności przychodzącej, nie martwiąc się tymi, co już czyhały za rogiem. I tak, z 21 miesięcznym maluchem ruszyłam na mój pierwszy trek w góry, do ukochanego, znanego mi z mojej pierwszej podróży do Peru, Choquequirao. Wynajęłam konia, kupiłam jedzenie, pożyczyłam namiot i maty.. I ruszyłam z Gajka przez Andy do świętego miasta Inków, by jej opowiedzieć, dlaczego to miejsce jest dla mnie tak ważne.
A było ważne, bo marzenie o powrocie do niego uratowało mi życie. Jakkolwiek to idiotycznie brzmi, z perspektywy czasu wiem, ze to najczystsza prawda. Bo kiedy mój wieloletni partner porzucił nas na 2 tygodnie przed narodzinami Małej, świat dla mnie się skończył. Było w nim jedno, jedyne światełko. Ameryka Południowa, a tam – Choquequirao. Przetrwałam. Nie odebrałam nam życia, choć byłam od tego o włos. Potem dużo płakałam. Ciągle w zasadzie. Najprostsze czynności były męką. Ledwo zwlekałam się z łóżka, usiłując opiekować się tą małą dziewczynką, która przyszła na świat. I nienawidziłam tego mojego nowego świata. Świata samotnego macierzyństwa. Do dziś nie wiem, jakim cudem, będąc w tak złym stanie kupiłam bilety i spakowałam nas w podróż. To wszystko było jak we śnie. Wiedziałam tylko, że muszę uciekać, uciekać z klatki obowiązków i przeraźliwego cierpienia, a raczej – że muszę zabrać tę klatkę ze sobą, jakoś ją oswoić. I zrobić to, co pragnęłam – ruszyć w długą podróż w świat, realizując drugie moje największe marzenie, bo tego pierwszego – o pełnej rodzinie nie zrealizuję już nigdy.
Znajomi podśmiewali się ze mnie – i po co Ty to dziecko włóczysz. I tak nie będzie nic z tego pamiętało. Fakt. Nie będzie. Ale wierzę głęboko, że każdy dzień, każda sytuacja, każdy nowo spotkany człowiek to cegiełki, z których będzie się składał mur jej osobowości. I że to będzie silny mur. Wierzę też, że – gdy życie wymierzy mojej córce kopniaka – nie upadnie tak strasznie jak ja, bo i z mojej siły swoją silę czerpać będzie mogła. Ja tu dochodzę do siebie. Codzienne problemy i 20 kg na plecach leczą moje serce i duszę. Być może jest to proces, który nie skończy się nigdy, ale już lżej się budzić i oddychać. I śmiać się do mojego dziecka szczerze i z serca, a nie krzywic się w wymuszonym grymasie. Wiec codziennie zarzucam te 20 kg na grzbiet i idę przed siebie, na spotkanie nowego dnia, ciesząc się nim jak wariatka :)
A rada na koniec? Nie śmiem dawać rad. To co dobre dla mnie, niekoniecznie będzie dobre dla innych. Jedynie mogę podszepnąć, że wyjście poza strefę komfortu na każdej płaszczyźnie kosztuje wiele, ale przynosi jeszcze więcej. Tak wiec sobie i Wam, kochane mamy, życzę dużo wycieczek poza nasze strefy komfortu. I odwagi, niech się dzieje!
Monika z dziesięcioletnia Sarą (5thousandsteps.com) odwiedziły ponad 30 krajów, w tym: Sri Lankę, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Portugalię, Francję, Serbię, Czarnogórę, Izrael, Palestynę.
Nasze podróże rozpoczęły się w pierwszym miesiącu życia Sary. Moi rodzice mieszkali w odległości 10 godzin pociągiem od naszego miejsca zamieszkania, więc chcąc nie chcąc, byłam zmuszona do samotnych podróży przez całą Polskę, mimo że wtedy jeszcze, teoretycznie, samotną matką nie byłam. Zmieniło się to kilka lat później.
Na naszą pierwszą daleką podróż we dwie wybrałam Brukselę i Amsterdam. Najtrudniejszym okazało się nie pakowanie, nie szukanie noclegu czy odnalezienie się w nowym miejscu, ale przekonanie własnej rodziny, że to, co zamierzam zrobić, wszystkim wyjdzie na dobre…Paradoksalnie, podróżując z dzieckiem, było mi dużo łatwiej – zawsze podkreślam, że to właśnie maluchy przełamują bariery najszybciej. Obcy język? Nie ma problemu: dziecko świetnie odnajdzie się na norweskim placu zabaw, a nawet znajdzie przyjaciół. Jedzenie? Jak najbardziej: wszystko, co jest na twoim talerzu, mamo, na pewno będzie smakować lepiej niż na jego. Spanie? Każda pozycja, w każdym środku lokomocji, byle blisko Ciebie. Spotykani ludzie też nie stanowią problemu, bo widzą w tobie człowieka, a nie chodzący bankomat. Dzięki podróżom moja córka jest niezwykle otwarta na ludzi i na świat. Nie boi się próbować, wie, że efekty nie pojawiają się od razu i czasem trzeba się pomęczyć, aby osiągnąć swój cel. Cieszy się z małych rzeczy: kolorowej muszelki znalezionej na plaży, nieznanego owocu podarowanego przez obcych w autobusie, muzyki granej przez ulicznych artystów. Nauczyła się także tolerancji dla innych kultur, nie szokuje jej odmienny kolor skóry czy sposób ubierania. Radość sprawia jej też możliwość nauki nowego języka, nawet jeśli jest to raptem kilka słów.
Chcę podkreślić, że samotni rodzice w Polsce są często piętnowani, zwłaszcza matki. Często spotykam się z opiniami typu: „może podróżować, bo pewnie ma wysokie alimenty” lub „to na pewno jej wina, że facet ją zostawił”, a w większości przekonania obcych ludzi są całkowicie błędne. Ściągalność alimentów w tym kraju jest znikoma. Zasiłki? Zapomnij! Ciężko pracujemy na to, co mamy, często brakuje dodatkowej pary rąk do pomocy, ale nie poddajemy się. I tego chyba niektórzy ludzie nie potrafią zrozumieć, jak bardzo w takich sytuacjach jesteśmy zdeterminowane, by realizować marzenia swoje i dziecka. Życie czasem płata figle i tak po prostu dostaje się mocno po… głowie.
Innym rodzicom chciałabym powiedzieć, żeby podążali za swoją intuicją. Jeżeli chcesz podróżować – zrób to! Dziecko ci jedynie pomoże. Dasz sobie radę, staniesz się silniejszym, uwierzysz we własne możliwości. To ty jesteś filarem rodziny, nikt inny: nie twoja mama, babcia, dziadek, ciotka i pani Krysia z warzywniaka! Ty codziennie walczysz o lepsze jutro twojego dziecka, ty sprawdzasz, czy ma zapiętą kurtkę i czy umyło zęby po śniadaniu. Ty czytasz bajki do snu i denerwujesz się, gdy nie rozumie jak tłumaczysz ułamki. To ty martwisz się przecież, jak przeżyjesz z jednej pensji cały miesiąc. Uwierz w siebie, uśmiechnij się do lustra, a wszystko samo przyjdzie z czasem. I przede wszystkim: pogódź się z życiem… nie każdy może mieć tyle szczęścia, co ty.
Hania z siedmioletnim Bernardem (dwa-bieguny.blogspot.com) odwiedzili razem około 20 krajów, w tym: Armenię, Ukrainę, Chiny, Indonezję, Singapur, RPA, Mozambik.
Nie boisz się jechać tak sama z dzieckiem? – niemal każda spotkana przeze mnie osoba przed wyprawą do Azji i Afryki zadawała to samo pytanie. I choć wcześniej bardzo dużo podróżowałam z Bernim, to była to nasza pierwsza wspólna tak daleka podróż. Obawy miała też nasza rodzina. A jeśli się coś stanie, to co zrobisz?! Mogą go ukraść, ciebie zgwałcić – wieszczyli zanim jeszcze rozpoczęliśmy naszą podróż przez pół świata. I wyrokowali: Przecież on z tego nic nie zapamięta! Zwykle odpowiadałam, że nie boję się, ale oczywiście odczuwałam lekki strach. Dwa razy w ciągu podróży (na bezdrożach Afryki) nawet wielki strach, ale marzenia gnały mnie naprzód… daleko przed siebie. W czasie naszej podróży przemierzyliśmy Hongkong, Chiny, Malezję, Indonezję, Singapur, RPA, Mozambik, Suazi i wróciliśmy przez Londyn po czterech miesiącach wędrówki. Tylko ja i mój niespełna czteroletni syn – Bernard. Na drugi zarzut mówiący o tym, że mały nic nie zapamięta, mogę odpowiedzieć po fakcie, dopiero teraz. Kiedy zabieram się za pisanie naszych wspomnień z podróży i kiedy sama w głowie odnajduję szczegóły naszej przygody… Berni pamięta podróż i bardzo często, szczególnie w zabawach, do niej wraca. Pewnie z czasem zatrą się w jego pamięci, ale kto powiedział, że zamierzamy przestać dalej razem podróżować? Świat jest ogromny, a my mamy jeszcze wiele marzeń do zrealizowania.
Z perspektywy czasu wiem, że to, co pognało nas do przodu, to marzenia i ciekawość świata… i to coś, co przydaje się przy podejmowaniu każdej decyzji – ODWAGA. Nam, na szczęście, jej nie zabrakło, a STRACH, nie okazał się na tyle wielki, aby nas zniewolić.
Z resztą co tu dużo gadać, każda mama, która samodzielnie wychowuje swoje dziecko musi mieć znacznie więcej odwagi w konfrontacji z codziennością niż podczas jakiejkolwiek nawet najdalszej wyprawy nawet na… koniec świata.
Agnieszka z czteroletnim Hubertem odwiedzili około 20 krajów, w tym: Czarnogórę, Albanię, Finlandię, Cypr, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Serbię, Oman.
Jestem samotną mamą, którą nie zostałam z wyboru, zaraz po urodzeniu synka. Jeszcze będąc bez dziecka, wspólnie z jego tatą planowaliśmy wiele cudownych podróży razem. Gdy byłam w ciąży, odwiedziliśmy wspólnie m.in. Stany Zjednoczone i Jamajkę. Po tym jak zostałam sama, mój świat się zawalił (tak wtedy myślałam: sama, z niemowlakiem, bez pieniędzy i perspektyw). Sądziłam, że nigdy nie zrealizuję podróżniczych pasji.
Gdy wróciłam do pracy, zaczęłam zarabiać i zbierać pieniądze na pierwszy wyjazd. Najtrudniejsze było uzyskanie zgody na paszport, gdyż ojciec-podróżnik nie chciał się zgodzić na wyjazdy syna, a sprawa w sądzie trwała ponad pół roku. W końcu udało nam się wyjechać w wymarzoną podróż do Czarnogóry (był to wyjazd z biurem podróży). Dodatkowo sami zwiedziliśmy wtedy Chorwację i Albanię. Z perspektywy czasu widzę, że w podróży im dziecko mniejsze, tym jest taniej. Planując podróż, uwzględniam potrzeby nas obojga. Rok temu odwiedziliśmy nawet Świętego Mikołaja mieszkającego w Rovaniemi, gdzie zaczyna się koło podbiegunowe! Podróżujmy różnie: sami, ze znajomymi, z rodziną. Jeździmy na krótkie wyjazdy poza miasto, jak i długie wyprawy. Czasami korzystamy z promocji w biurach podróży, a czasami sama znajduję jakieś okazje. Przemieszczamy się samolotami, pociągami, niejednokrotnie szukamy noclegu, korzystając z Couchsurfingu. W podróży 100% czasu spędzam z moim dzieckiem, razem decydujemy o tym, co zwiedzamy, dużo rozmawiamy. Podróże zbliżają nas do siebie i nadają naszemu życiu barw. Marzymy i staramy się realizować marzenia, nasze kolejne to podróż po Ameryce Południowej.
Innym rodzicom chciałabym powiedzieć, że warto przełamać się i spróbować. Jak ktoś kocha podróże, dziecko nie jest przeszkodą, a lojalnym kompanem.
PS. Czuję, że powinnam napisać coś podsumowującego, ale przyznam się, że trochę brak mi słów. Od kiedy kilka lat temu, poznałam w pociągu, wracających tak jak ja z gdyńskich Kolosów, Hanię z Bernim, byłam pod ogromnym wrażeniem. Temat matki podróżującej z dzieckiem nie dawał mi spokoju. Spotykam tak wiele samotnie wychowujących dzieci mam, które marzą, żeby z nimi podróżować, ale ogromnie boją boją spróbować. To głównie dla nich powstał ten wpis. Asiu, Haniu, Moniko, Agnieszko – dziękuję Wam ogromnie za współpracę i trzymam mocno kciuki za Was i za Waszą szczęśliwą przyszłość. Jestem przekonana, że Wasze dzieci wyrosną na ludzi o silnych osobowościach i niezwykłej wrażliwości. Jesteście niesamowite, chapeau bas!!
195 komentarzy